..opublikowałem niedziela, 26 lutego 2017 15:01
Jazda na rowerze
Świadomy dobór myśli przypomina poniekąd jazdę na rowerze. Wprawiona w tym osoba może spokojnie osiągnąć nawet taki etap, na którym utrzymywanie równowagi będzie jej przychodziło instynktownie - i nie będzie wymagało być może żadnej uwagi, będąc scalonym z podświadomością, stając się podświadomym nawykiem. Jeśli jednak ta sama osoba znalazłaby się w sytuacji jadącej na rowerze po grubym, śliskim lodzie w deszczowy, wietrzny dzień - sytuacja przedstawiałaby się zgoła inaczej: utrzymanie równowagi mogłoby absorbować większość jej zmysłów, o ile nie pochłaniać maksymalnie (co stanowiłoby zrozumiały efekt potrzeby zachowania bezpieczeństwa w obliczu trudnych warunków). Innymi słowy, coś normalnego, naturalnego i bezwysiłkowego może przekształcić się w poważne wyzwanie, intensywnie koncentrujące uwagę, zbierające ją nagle w jednym miejscu - tą samą, która w poprzedniej sytuacji mogła być swobodnie rozparcelowana na szereg różnotematycznych, swobodnych, krążących po głowie w czasie jazdy myśli.
Dwa diametralnie różne, dalekie od siebie obrazy, Evelyn... tak różne... Przy czym w przypadku myśli, w konkretnym przypadku o którym piszę teraz - nie ma analogii dla skoncentrowanej na jeździe po lodzie uwagi, gdyż jej odpowiednikiem może być jak najbardziej pustka. Pusta przestrzeń ze świadomością błądzącą w nieprzeniknionych ciemnościach, brodzącą w nich niczym zbłąkany, acz zapamiętały wędrowiec - promień światła, tak przywykły przez wieki do wyciągania przedmiotów z mroku, a teraz... nie tyle bezradny, co nie napotykający niczego. A jeśli trwa to odpowiednio długo, Evelyn, przestaje być zapamiętały w swojej misji - aż dojdzie do punktu, w którym omiecie przestrzeń wokół siebie bardziej "dla zasady", dla "dania szansy" resztą sił. Jest zwykle dzielny w odpowiednim doborze, nie inwestuje siebie w niewarte kierunki - decyzje tego rodzaju, rozpoznawanie, są banalne i automatyczne. Kiedy jednak napotykasz 99 zgniłych jabłek na sto... w którymś momencie może zacząć Cię mdlić, m.in. Kiedyś rajski ogród, dziś wypaczona ziemia. Oczywistym jest, iż nie pociąga Cię makrofotografia gnijących owoców, nie mówiąc już o sadzeniu ich - by wyrosły na kubistyczne piekło, znacznie od pustki gorsze.
Potrafi być jednak ten ciężar, Evelyn, podczas omiatania przestrzeni, napotykania -dziesiątego, -setnego... niedawno skojarzyło Mi się to z cytatem:
"(...) zmagam się samotnie w ciemnościach, głębokich ciemnościach... o których tylko ja wiem, i tylko ja mogę zrozumieć swój stan." ("Godziny")
Tak dobrze to ujmuje...
Jawi się przede Mną tylko jedno powołanie, nieznane - lub też domniemane (kiedy myślę o tym, iż tutejszy "silnik" może nadal potrzebować Mego "tonu"). Myślę czasem o szeregach "przypadków", w których mogłem odejść, a nie odszedłem. Coś chce abym nadal był tutaj obecny, Eve, na tej pustyni której na poziomie lokalnej świadomości zdecydowanie bym nie wybrał. Jestem witalnym źródłem kreacji, jak wiesz. Decyzja o nieodpowiedniej glebie nigdy nie zajmowała we Mnie więcej, niż błysk. Stąd wiele ze Mnie odeszło już dawno, tak czy owak, a woli nie pozostała drobina - czekam tylko bardziej kompetentnych aspektów Mnie Samego, by kierowały Mną, jak liściem na wietrze - ku temu, czego nie dostrzegam tutejszym wzrokiem, a czego świadom jestem głęboko w Duszy.
Nauczyłem się, iż można umrzeć za życia - i przeżyć... Przywołuję znów ów obraz poczekalni, gdzie siedzę na ławce, rozglądając się czasem, a czasem wypatrując pociągu. Dawno przestało interesować Mnie wszystko, co wokół - przestrzeń, czy aktorzy w tej przestrzeni. Absorbuje Mnie bycie zogniskowanym, bardzo zogniskowanym (jak owa uwaga jadąc po lodzie) - gdyż stamtąd przybyłem i tamże podążam, stąd patrzę daleko, far away, far away now, Eve, pamiętasz? 99,9 procent nieważności. 99,9 braku światła. Jestem dumny z klarowności wyborów, z tego w jak jasny i oczywisty sposób prezentują się decyzje na dłoni. Co jest warte wyboru. A co nie. Prowadzi Mnie ścieżka więc pewna, niczym przez zimną, pustą połać lądu - za którą znajdują się drzwi, mogą to być drzwi stojącego pociągu, lub jadącego stojąc, gdyż przecie często tak zwykł się tu jawić. Pociąg, pociąg... Eve... czasem tam wracam, być może częściej czasem - przywołuję dźwięki zza beznamiętnych i zdecydowanych okien, terkot, szum i rozpuszczające się, gęste smugi bladych świateł. Rozglądam po przedziale. Patrzę na ściankę naprzeciw. Na zasłony z boku. Na stolik, na kanapę. Pustą filiżankę Cappuccino. Jakież przeznaczenie trzyma Mnie jeszcze na tej ziemi?



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz